piątek, 28 marca 2008

14 luty Scheffield- Lake Pearson







Zaczęły sie porządne góry , ten dzień będe dłuuuugo pamiętał .Niewiele przeżyłem dni podczas swoich wypraw kiedy to miałem tak mało sił pod koniec dnia że jazda po prostej drodze sprawoiała mi ból i musiałem co 50m schodzić z roweru i go pchać.To właśnie był taki dzień .Po części moge sobie sam pogratulować że praktycznie pojechałem na tę wyprawę bez wcześniejszego przygotowania kondycyjnego ...



Jest to dziwne uczucie człowiek jest jak w transie co kilkadziesiat kroków przerwa by zlpać oddech , napić sie wody i dalej krok za krokiem , od słupka do supka tego dnia udało mi się od rana przejechać zaledwie 43km z czego znaczną część pchałem rower pod góre .Dzień zacząłem od bardzo stromego podjazdu na przełęcz Porter pass pierwszy raz w życiu pchałem rower od samego początku podjazdu aż po sam wierzchołek .Góra była tak stroma że nawet pchanie roweru było olbrzymim wysiłkiem o jezdzie nie było nawet mowy .



W połowie podajzdu zrobiłem sobie przerwe na obiad + zjadłem prawie kilogram bananów.



Sziedząc an poboczu obserwowałem jak wdrapują się co jakiś czas ciężarówki ,rycząć i sapiąć , tak jak Ja !:-)Kiedyś oglądajc film z Transkarpatii , w wypowiedziach uczestników przejawiały sie zdania o płaczących na stomych odcinkach rowerach , zgrzyt , dziwne dzwieki wydowbywające się z ramy , właśnie w tym dniu doświadczyłem tego.Miałem wielkie sczęcie w tym dniu że padał deszcz i zrobiło się ok 16 stopni , gdybym miał taki upał jak dzień wcześniej kiepsko bym wyglądał , przelotny deszc ochładzal mnie i był jak balsam dla ciała :-)Gdy wdrapałem się na przełęcz byłem bardzo szczęśliwy , tego dnia miałem jescze kilkanaście górek po drodze ale znacznie mniejszych , a na koniec dostałem w prezencie piękny zjazd aż prawie do jeziora Pearson gdzie na pięknym i pustym kempingu postanowłem zanocować .



Brak komentarzy: